Węgry w kryzysie. COVID pustoszy węgierskie cyrki.
Węgry są jednym z tych krajów w których epidemia wirusa i cała otoczka z tym związana dotknęły mocno sztukę cyrkową. Praktycznie z dnia na dzień wszystko się urwało. Rok 2021 przyniósł poprawę, ale nie taką jakiej wszyscy oczekiwali.
Niestety węgierska sztuka cyrkowa przeżywa kryzys do którego przyczynił się chiński wirus. Frekwencje na widowniach wciąż nie są takie jakie były jeszcze chociażby w roku 2019. Największe krajowe cyrki, czyli Magyar Nemzeti Cirkusz i Richter Florian Cirkusz grają teraz od czwartku do niedzieli, podczas gdy zawsze występy rozpoczynały się już w środę. Ponadto teraz w większości miast grany jest tylko jeden program o 15:00, a zawsze były to dwa. W tegoroczną trasę nie wyjechały aż trzy węgierskie cyrki: Eötvös Cirkusz, Susy Eötvös Cirkusz i Budapest Nagycirkusz.
Jakby tego było mało, Fővárosi Nagycirkusz praktycznie nie wystawia teraz spektakli dla publiczności. Zaprasza co najwyżej szkoły i prezentuje skrócone, aczkolwiek bardzo dobre programy cyrkowe. To wynika też w dużej mierze ze sporych trudności związanych ze sprowadzeniem zagranicznego artysty do kraju. Z tego też względu Florian Richter zrezygnował po okresie wakacyjnym z dodatkowych artystów w programie, ponieważ istniała obawa, że kraj znowu zostanie zamknięty.
Ponadto wielu węgierskich artystów zostało w kraju - nie było dla nich miejsca ani w Niemczech, które na początku lata praktycznie wciąż były zamknięte, ani w innych krajach jak Francja, czy Czechy w których z dużych cyrków wyjechał tylko "Humberto".
Komplety na widowniach oczywiście wciąż są. Najlepsi nadal zarabiają duże pieniądze, a biznes wciąż się opłaca, ale zdecydowanie nie jest to to, do czego przyzwyczaili się Węgrzy. Było jeszcze lepiej, znacznie lepiej. Teraz spadek jest mocno zauważalny. Potrzeba z pewnością kilku sezonów by na nowo odbudować cały cyrkowy aparat na takim poziomie na jakim on funkcjonował do roku 2020.
Najbardziej oberwali najlepsi, czyli cyrki braci Richter. Mniejsze cyrki wygrały mniejszymi kosztami - znacznie mniejszym taborem, brakiem orkiestry, mniejszą liczbą technicznych. Koszty jakie ponosi dyrekcja zwłaszcza Magyar Nemzeti Cirkusz są przepotężne, bo przecież składa się na nie m.in. orkiestra, ale również mnóstwo zwierząt i taboru, a co za tym idzie - wielu ludzi do pracy. Stąd w tego typu cyrkach cięcie kosztów widać najbardziej. A oszczędza się nie tylko na liczbie granych spektakli, ale także na płytach, które pochodzą z zeszłego sezonu i zawierają informacje dotyczące widowisk 2020.
Z pewnością niejeden cyrk chciałby, aby panował w nim taki kryzys jak na całych Węgrzech. Tam jest to rzeczywiście spadek z poziomu najwyższego na poziom wysoki, ale wszystko przecież zależy od tego na jakim tle się wypada i do czego są przyzwyczajeni widzowie. Jedno jest pewne - w węgierskich cyrkach nie będzie tak jak w wielu innych, że skończyło się, ucięło się i już lepiej nie będzie. Jesteśmy przekonani, że w kolejnych latach dyrekcje cyrków na Węgrzech znów zaczną grać więcej programów, angażować więcej artystów zza granicy i prezentować spektakle na bardzo wysokim poziomie artystycznym do którego Węgrzy są przyzwyczajeni od lat.